Bosak: Tym zagraniem PiS wzmocnił Lewicę. Teraz będzie szła po władzę jak po swoje
Poseł Janusz Kowalski stwierdził, że jedynie Solidarna Polska od A do Z odrzucała przekazanie części suwerenności Polski na rzecz UE, a Konfederacja poparła poprawki PO. Jak odniósłby się Pan do tych zarzutów?
Krzysztof Bosak: Ocena posła Kowalskiego jest sprzeczna z faktami. Był jeden sposób na odsunięcie wejścia w życie „funduszu zadłużenia” na ostatnim posiedzeniu Sejmu. Tym sposobem było przesunięcie tego głosowania w czasie. Wiadomo było, że Lewica poprze projekt, tym samym istniała wystarczająca większość w Sejmie. Nie było natomiast pewne, czy wszyscy są zdeterminowani, aby przegłosować to już na tym posiedzeniu. W związku z tym, kluczowe były głosowania nad wnioskami formalnymi, które odbyły się przed samym głosowaniem nad ratyfikacją środków własnych UE. W tych głosowaniach proceduralnych Solidarna Polska lojalnie wspierała rząd Mateusza Morawieckiego. Spowodowała tym samym, że upadły wszystkie wnioski formalne, które miałyby skutkować odejściem od głosowania na tym posiedzeniu. W połączeniu z wiadomym poparciem projektu przez Lewicę, uważam, że głosowanie Solidarnej Polski miało wyłącznie wizerunkowy charakter. Kwestia poruszana przez posła Kowalskiego, czyli głosowania nad poprawkami, nie miała żadnego znaczenia. Niezależnie od nich, projekt dotyczył tego samego, czyli ratyfikacji zasobów własnych UE. Wiadomo było też, że dla żadnych poprawek nie znajdzie się większość sejmowa. To całkowite mydlenie oczu opinii publicznej i sprzeczna z prawdą ocena sytuacji. Solidarna Polska współtworzy rząd, który wprowadza „fundusz zadłużenia”, miała również świadomość ogłoszonego wcześniej dealu PiS i Lewicy. Co więcej, żaden z posłów SP nie zabrał tego dnia głosu z mównicy.
Politycy Solidarnej Polski twierdzą, że nie zostali dopuszczeni do głosu. Mowa tu o ministrze Zbigniewie Ziobro i ministrze Michale Wójciku.
To jest kolejna nieprawda. Zbigniew Ziobro faktycznie nie został dopuszczony do głosu, ale też niespecjalnie o to walczył. Jeżeli ktoś faktycznie walczy o głos, to wychodzi na mównicę, zamiast dyskretnie konsultować to z marszałkiem Sejmu. Posłowie Solidarnej Polski mogli również zgłosić się do pytań, których w całej debacie było kilkadziesiąt. Zadawali je posłowie z różnych ugrupowań, ale nie widziałem tam żadnego posła SP. Nie oszukujmy się, ci politycy są pierwsi do dyskusji w mediach i próby stworzenia wrażenia, że są jakąś antyunijną frakcją w rządzie PiS. Tak naprawdę jednak stanowią część stabilnej większości rządzącej. To wyłącznie akcja wizerunkowa. Posłowie Solidarnej Polski nie są w stanie za swoje poglądy zapłacić odpowiedniej ceny. Gdyby naprawdę się na to nie zgadzali, opuściliby rząd.
Ratyfikacja została przegłosowana przez Sejm. Jakie Pańskim zdaniem będą jej skutki?
Moim zdaniem konsekwencje ratyfikacji będą miały charakter długookresowy. Tradycyjnie już, jak to się dzieje w przypadku polityki unijnej, w momencie, w którym obywatele zaczną odczuwać negatywne skutki tych decyzji, o ostatnich głosowaniach nie będą już pamiętać. Nie będą również kojarzyć tych faktów z polityką rządu Mateusza Morawieckiego i samej UE. Tak jest np. z podwyżką cen energii. W ostatnim roku przybrała ona niespotykaną wcześniej skalę, ale przeciętny odbiorca rachunków za prąd nie kojarzy tego z negocjacjami rządu Donalda Tuska i polityką prowadzoną przez Brukselę. Nie ma też pojęcia o handlu certyfikatami na emisję CO2 i spekulacyjnym charakterze tego instrumentu finansowego. Niestety, media nie tłumaczą tego obywatelom. Do tych negatywnych skutków, które odczują obywatele, należy mi.in. wzrost udziału kosztów obsługi zadłużenia UE w polskim budżecie. Po drugie oznacza to wzmocnienie UE, która otrzyma samodzielne źródła finansowania, a zatem stanie się mniej zależna od państw członkowskich. Po trzecie, będzie to transfer nowych podatków do Brukseli. Obecnie, na mocy poprzednich ustaleń traktatowych, przekazujemy część wpływów z podatku VAT. Decyzja o ratyfikacji zasobów własnych UE otwiera drogę do tego, aby również inne dochody nie kierować do budżetu państwa, ale od razu do Brukseli. Jest to transfer kompetencji z polskiego Ministerstwa Finansów do Komisji Europejskiej. W ten sposób Unia Europejska poszerzy swoje kompetencje dotyczące prowadzenia polityki fiskalnej na terenie państwa polskiego.
Czy ocenia Pan, że porozumienie Prawa i Sprawiedliwości z Lewicą może mieć trwały charakter, a może to jednorazowa umowa?
Partie opozycyjne są od dawna podzielone i nie jest to żadną niespodzianką. Tym zagraniem, które zrobił PiS, po prostu wzmocnił Lewicę. Robił to zresztą od 2015 roku, promując ją w zależnych od rządu mediach. W tym samym czasie cenzurował siły prawicowe, takie jak Konfederacja. W tej chwili prowadząc do tego porozumienia z Lewicą, wzmacnia ją po raz kolejny. Widać, że Lewica odzyskała pewność siebie, poczucie podmiotowości i sprawczości politycznej. Pojawiła się również w tej partii nuta arogancji i pogardy względem opozycji związaną z PO, nazywaną przez Lewicę „libkami” od „liberałów”, którymi zresztą platformersi nie są. To pokazuje, że po tym sukcesie Lewicy i po tym, jak PiS dał jej wiatr w żagle, wzrosło morale działaczy i polityków lewicowych. W kolejnej kadencji Sejmu będą oni szli po władze jak po swoje. Czy będzie w koalicji z PiS, czy z PO, to już kwestia otwarta. Lewica, podobnie jak PSL, wyrasta na siłę mającą szerokie zdolności koalicyjne. Obecna współpraca moim zdaniem otwiera możliwości, aby w przyszłym rządzie doszło do koalicji, mówiąc ironicznie, „lewicy pobożnej i bezbożnej”. Oprócz tego, pozostanie aktualny wariant sojuszu Lewicy z Koalicją Obywatelską. Niezależnie od tego, która z tych możliwości się ziści, będzie to tragiczny scenariusz dla Polski.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.